- Trasa
- (droga 801) Warszawa - Karczew - Maciejowice - Dęblin - Puławy - (droga 824, potem 830) - Nałęczów - Lublin, w sumie ok. 192km.
- Czas
- Wyjechałem o 7:15, Dęblin - ok. 13, Lublin - 18:30.
- Pogoda
- Pochmurno cały dzień, przed południem padało. Wiatr dość silny, najczęściej z boku, na jednym odcinku w twarz przez parę kilometrów, ale za to niedługo potem też kilka km w plecy
- Bilans energetyczny ;)
- W czasie jazdy pochłonąłem w sumie 1l RedBulla/Burna (450kcal), 1l PowerAde
(240kcal), Bajecznego (250kcal), tabliczkę czekolady (gorzka Wedel, 570kcal),
chałwę (~300kcal), Snickersa (280kcal), banana (~140kcal). Do tego w Dęblinie
zjadłem obiad w postaci jajecznicy :) (~200kcal?)
W sumie: ok. 2450kcal. Kalkulator energetyczny na stronie Zbooya twierdzi, że to
mniej więcej tyle ile było trzeba. Teraz jak patrzę to nie był to bardzo dobry
zestaw, mogło być lepiej. Do tego jadłem dość nierówno, parę razy robiłem
postój dopiero jak już nie byłem w stanie dalej kręcić.
- Opis trasy
- Z Warszawy trasą siekierkowską - ścieżka rowerowa wzdłuż trasy, aż do
odjazdu po wschodniej stronie Wisły na Puławy. Pada. Szybko po odjeździe
ścieżka się kończy, ale idzie dalej po drugiej stronie ulicy. Dziwna jakaś - od
czasu do czasu jest przerwana i paredziesiąt metrów się jedzie po gołej ziemi.
Do tego w którymś miejscu wylazł na drogę jakiś duży piesek któremu się nie
spodobałem.
Trasa dochodzi do małego rondka, za którym kończy się ścieżka, Wał
Miedzeszyński zwęża się do jednego pasa, nie ma pobocza, trzeba jechać jezdnią.
Korek kosmiczny w stronę Warszawy (taki na 2-3km przynajmniej). Parę kilometrów
później pobocze się znowu pojawia. Mijam Świder. Zaczynają mnie pobolewać
ramiona i kark. I zaczyna padać. Lewe kolano kłuje od czasu do czasu.
Po paru kilometrach dolegliwości ustają. Ok. 9 w Dziecinowie postój przy
sklepie spożywczym, coś do picia. Po 5 minutach jadę dalej. Droga się robi
prawie pusta. Mijam rzekę Wilgę. Między Skurczą a Tarnowem postój drugi, nad
samym brzegiem Wisły na skarpie. Przestało padać, ale buty mam mokre na wylot.
W Tarnowie znowu sklep spożywczy. Zmieniłem skarpetki na suche i założyłem na
nogi siatki jednorazówki przed założeniem buta, coby nie mokły tak koszmarnie.
Pomogło. Łańcuch po jeździe na deszczu skrzypi dość paskudnie, ale można się przyzwyczaić. I tak do wymiany. ;)
Droga zmienia się na gorsze, przez parę kilometrów wyboje, jezdnia ułożona z betonowych płyt. Brr. I tak z 6km. Za Samogoszczą jakieś małe zbiegowisko przy szosie - ktoś wyleciał z zakrętu i leży na dachu w rowie.
Następny postój - za Maciejowicami, stacja benzynowa. Miał być barek, ale
niestety zamknięty. Do Dęblina już raptem 25km. Przed Dęblinem wymuszony postój
na poboczu - już nie mogłem dalej kręcić. Po krótkiej przerwie i jeszcze jednym
kilometrze postój na stacji benzynowej przed Dęblinem, jest knajpka.
Jajecznica, coś do picia, w sumie postoju jakoś 40 minut.
Za Dęblinem kolano się odzywa znowu. W Puławach postój przy aptece - bandaż elastyczny, maść na kolana. Lepiej. Wyjeżdżam trasą na Kazimierz.
Kawałek za Puławami zaczynają się górki, prędkość średnia spada gwałtownie ;)
W Bochotnicy odbijam na Nałęczów. 5 minut w przydrożnym sklepie. W Nałęczowie znowu kolana się odzywają, krótki postój.
Przed samym Lublinem (jakiś 1km od tabliczki) znowu kryzys, aż musiałem chwilę
przeleżeć na poboczu. Ostatnia wizyta w sklepie po drodze, coś do picia, i
wjeżdżam do Lublina. Końcówka - ul. Nałęczowska z górki, potem pod górkę
Narutowicza.